Czym tłumaczyć
fakt, że wielu lubiących książki facetów NIE ZACZNIE NAWET czytać czegokolwiek
autorstwa poznańskiej Autorki? Czyżby odstręczała ich kryjąca się za
okładkowymi wizerunkami dorastających pannic sugestia łzawych westchnień i
irracjonalnych zachowań? Drodzy Panowie, w takim razie proszę nigdy więcej nie
zgłaszać zażaleń w formie „nie da się zrozumieć kobiet”, skoro mając tak
wspaniały, wieloczęściowy przewodnik po ich duszach i marzeniach[3],
po prostu z niego nie korzystacie!
Jednakowoż,
gdybym w tym jednym zdaniu z wykrzyknikiem chciała zawrzeć opis fenomenalnych (także w sensie sprzedanych setek tysięcy egzemplarzy, co w kraju
nad Wisłą może zadziwić) książek Małgorzaty primo voto Barańczak, wyrządziłabym
Wam, czytelnicy obojga – mam nadzieję – płci, nienaprawialną krzywdę. Dlatego
też poniżej zamieszczam porównanie „Języka Trolli” z „Na glinianych nogach”,
którym pragnę udowodnić, że zarówno Pratchett, jak i Musierowicz, to
najczystsza klasyka wielkich Autorów.
Punkt pierwszy, czyli PODOBIEŃSTWA:
· Oba porównywane tomy należą do
większych całości: sagi świata Jeżyc, uroczej poznańskiej dzielnicy oraz sagi
Świata Dysku, czyli alternatywnego kosmosu. Każda z nich jest na swój sposób
fantastyczna (tak, zwę Jeżycjadę fantastyczną; sami powiedzcie, czy
realistyczne jest, aby w Polsce XX/XXI wieku naprawdę istniała TAKA rodzina,
jak Borejkowie??).
· Każda z tych dwu książek jest w
ramach swojego cyklu wyjątkowa: „Język Trolli” po raz pierwszy opowiada o
poznańskim mikroświecie z perspektywy chłopaka, nie przypadkowego jednak dziewięciolatka, ale syna Idy Sierpniowej, wnuka
Kalamburki, brata Łusi, siostrzeńca Gaby, Nutrii i Pulpy, kuzyna Pyzy i Tygryska,
itd. Z kolei dwudziesta któraś książka Pratchetta zajmuje się istotą
zupełnie nieludzką, a nawet nieżyjącą i jednocześnie nieumarłą. Może to
wyjątek, a może precedens?
·
Owi główni bohaterowie są do
siebie dosyć podobni: Józio – Pepe, milczący „rozbudowujący się w głąb”
introwertyk oraz Golem, który konstrukcyjnie nie posiada narządów mowy. Obaj są
inteligentni, szlachetni, odpowiedzialni; obu udaje się pod koniec opowiadanych
historii sklecić ładne parę zdań, i to jakich zdań! (zaciekawionych czytelników
uprasza się o osobiste przeczytanie książek; my tu bowiem spoilerów ani nie
uprawiamy, ani też nie zasiewamy:)
· Wspomnianą już idyllę polskiej
rodziny Borejków (westalką = menedżerką tego ogniska jest Babcia Mila,
charyzmatycznym acz niezaradnym patriarchą zaś Dziadek Ignacy) możemy porównać
z sielanką nie tylko międzyrasowego, ale nawet międzygatunkowego pojednania
dokonanego za sprawą Kapitana – Króla Marchewy. Czyż jego dziecięca wiara w
zwycięstwo dobra nie odpowiada dokładnie ewangelicznemu duchowi zawartemu u
Musierowicz?
· Nie myśl jednak, Drogi Czytelniku,
że którakolwiek z tych książek przypomina kazanie. Nic bardziej błędnego! Humor
nie do wydestylowania z języka, komizm sytuacji, oryginalny dowcip wynikający z
„efektu zaskoczenia”, komentarze obracające w żart trudne nieraz decyzje... Tak
Musierowicz, jak i Pratchett są w tym mistrzami (słowa – klucze: żarówka,
idiom, dzieńdobry dzieńdobry, chleb i płeć
krasnoludów, napięcie przedpełniowe, ognioodporny ceramiczny ateista, itd. itp.
etc.).
· Jakkolwiek to zabrzmi, muszę
napisać: w obydwu tych dziełach mamy do czynienia z kobietą z ruchomym
futrem... Obie te kobiety miewają problemy z niektórymi częściami garderoby;
więcej nie powiem. Aha, jedna chciała odejść, ale nie odeszła; druga nie chciała,
lecz musiała i odeszła:( Mam jednak nadzieję, że wróci!
·
Dwie inne kobiety wyraziście
manifestują bunt: Laura Tygrysek oraz Cudo Tyłeczek. Każda groźna na swój
sposób, ale jednocześnie gwałtownie potrzebująca prawdziwego uczucia i zdrowego
poklasku.
· Następna rzecz, która się z
poprzednimi wiąże, to sugestia nadchodzącego młodego pokolenia: już to dzieci,
już to, hmmm, szczeniaków...
· Znacząca obecność łaciny, czy to w
komentarzach Ignacego seniora oraz Ignacego Grzegorza juniora, czy też w herbarzu
Królewskiego Kolegium Heraldycznego, to kolejna prawidłowość, nie tylko łącząca
obie książki, ale i przypominająca o wspólnych korzeniach naszych i waszych...
· Wegetarianizm: dla kogoś, kto od
dobrych kilku lat czuje się dyskryminowaną mniejszością kulinarną, każda
wzmianka o wegetarianizmie w literaturze, a jeszcze w dobrej i poczytnej
literaturze, to jest TO!
· Cena: Pratchett mniej więcej po 26,00
PLN, Musierowicz takoż. Ilość stron: odpowiednio 302 oraz 208. Ilość egzemplarzy,
czyli nakład: ponad 10 000 dla MM oraz
„każdy kolejny nakład większy od poprzedniego” dla TP. Czyżby jednak mieli
jakiś wspólny rynek?:)
·
Wszechogarniający optymizm i
„miłujący krytycyzm” wobec problemów na styku: ludzie – ludzie, ludzie –
cywilizacja, ludzcy nieludzie – nieludzcy ludzie; być może mniejsze niż w
pierwszych tomach obu cykli (o, masz! Kolejne podobieństwo?!), ciągle jednak
dominujące.
Punkt drugi, czyli RÓŻNICE
(których
jest wedle mnie zdecydowanie mniej, ale może to i one decydują o różnych
odbiorcach?):
·
Różne rekwizyty: ogólnie w Świecie
Dysku do porządku dziennego (a zwłaszcza nocnego) należą rozliczne walki, broń,
trucizna, arszenik, a w tej książce szczególnie samobójstwa golemów, Vimesa
problemy z alkoholem, nieludzkie istoty i istnienia, niewiarygodna nobilitacja
Nobbsa, itd. W świecie Jeżyc zaś tradycyjnie prym wiodą książki, dysputy
moralno – filozoficzne (tak, pojawia się wreszcie słowo „seks”, ale kontekst
zupełnie rozbija argumentację wszystkim krytykującym do tej pory jego brak),
antytelewizja/antypopkultura.
·
Różne semantycznie i gramatycznie tytuły,
aczkolwiek oba są wiele mówiące i znajdujące szerokie skojarzenia: „Język Trolli” to po pierwsze sposób
wyrażania się bohaterki tytułowej, Trolli Stanisławy, czyli muzyka i śpiew oraz
wibrujące iskierki śmiechu we wszystkim, co mówi, a mówi ona wtedy, kiedy
rzeczywiście ma coś do powiedzenia. To zjednuje jej praktycznie wszystkich
słuchaczy. Trolle to też synonim pewnego gatunku mężczyzn, który najpierw bije,
potem myśli. Zaskakujące, że i ten język – można rzec język ciała – w niektórych
sytuacjach komunikacyjnych sprawdza się znakomicie. Prawdopodobnie jednak tylko
wtedy, kiedy uczestnikami dialogu są młodzi chłopcy, tacy jak Ignaś czy Józinek. „Na glinianych nogach” owszem, kojarzy się z ZSRR czy nawet
dzisiejszą Rosją, czyli kruchym choć kolosalnym wybrykiem natury, albo raczej
ułomnym produktem ludzi wierzących, że „byt określa świadomość”... W tym
jedynym przypadku na szczęście to świadomość określiła byt Funkcjonariusza Dorfla.
Nic więcej nie powiem, enter!
Cóż mogę napisać na zakończenie – jeśli
jakiegokolwiek chłopaka / mężczyznę / faceta / trolla przekonałam niniejszym do
przeczytania choćby pierwszych 3 kartek dowolnej książki Musierowicz (jednym
słowem do dania Jej szansy), uznam to za olbrzymi sukces. A jeśli nie – trudno.
I tak sama będę Ją często cytować i na Niej się wzorować.
A tak na marginesie proponuję krótki konkurs
– w której z książek MM znajduje się epizod harcerski?? Odpowiedzi proszę
zamieścić w komentarzach; jeżeli będą prawidłowe, to i nagrody się znajdą!
[1] Kolejność w tym prostym łańcuchu skojarzeń
nie ma żadnego znaczenia i zawsze można ją odwrócić.
[2] Nie widząc konieczności upubliczniania
naszych małżeńskich dialogów swoją subtelną odpowiedź zamieściłam w wygaszaczu
ekranu. I niech tam zostanie.
[3] Niektórzy nawet we własnej (intercyza!) bibliotece;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz