Od bardzo małej dziewczynki chciałam
zostać nauczycielką języka polskiego. Już w przedszkolu czytywałam innym na
głos baśnie i wierszyki i bardzo mi się to podobało. Tak, to miłość do książek,
a nawet lekki obłęd na tym punkcie, podyktowały mi pójście na filologię polską.
Nie był to raczej wpływ polonistek, które mnie uczyły – z lekcji polaka zarówno w podstawówce jak i w ogólniaku nic prawie nie pamiętam...
Studia – cóż, jak wszystkie polskie studia
doby transformacji ustrojowej. Zasada „3 x z: zakuć, zdać, zapomnieć”; niby kształcenie przyszłych
nauczycieli, ale w kompletnej nieprzystawalności do reformy szkolnictwa
niższego; większość starej, powojennej kadry... A jednak kilka osób (nie tylko
profesorowie, ale i doktorzy, a nawet magistrowie, w większości kobiety) wyposażyło mnie w cząstkowe
kompetencje dydaktyczne, przy czym mniej teraz pamiętam i wykorzystuję to, CO
oni nam prezentowali, więcej zaś JAK. Tym bardziej, że rzadko uczę polskiego,
częściej zaś angielskiego. Ich przykład osobisty – metody, styl nauczania,
kreowanie atmosfery zajęć, to zwłaszcza we mnie pozostało.
Zdecydowanie więcej jednak nauczyłam się w
harcerstwie! To było to – żywa, praktyczna, stosowana, oparta na doświadczeniu
WIEDZA JAK UCZYĆ. Każda zbiórka Krakowskiego Harcerskiego Kręgu Akademickiego„Diablak”, potem moje zaczynanie od zera z 8. Podgórską Drużyną Harcerek „Watra”
w Hufcu Kraków – Podgórze, a wreszcie zetknięcie się ze specjalistami w
kształceniu na ogólnopolską skalę z Ruchu Całym Życiem.
Nagle zachłysnęłam się AUTORYTETAMI, poznałam mnóstwo osób, od których dosłownie łykałam pomysły, gry, techniki i formy, uczyłam się gospodarowania czasem, pracy z grupą, pojmowania harcerstwa jako Ruchu, ale i organizacji oraz standardów tejże.
Kolejne komendantki „Diablaka”, cała Rada
Kręgu, funkcyjni Chorągwi Krakowskiej i hufca podgórskiego, członkowie RCŻ, wiele innych osób – u
każdej z nich starałam się podpatrzeć to, co najfajniejsze, najbardziej
skuteczne, harcerskie i przydatne. Oczywiście to, co podpatrzone, nie zawsze
skutkowało i skutkuje na moim własnym podwórku. Trzeba przecierpieć ileś
pomyłek i nauczek, żeby samemu dojrzeć do określenia „know-how”, żeby mieć to –
podobno najcenniejsze dziś na ryku pracy z ludźmi – własne doświadczenie.
Kiedy podczas październikowego spotkania
redakcji Internetowej Gazety Harcerskiej Ania N. zaproponowała rubrykę tematyczną „Autorytety”, zapaliłam
się do tego pomysłu. Przyjęłam jej argumentację – będziemy starać się
przedstawiać osoby, które w swoim życiu w udany sposób połączyły życie rodzinne,
karierę zawodową i służbę harcerską. Niech będą to instruktorki / instruktorzy
wciąż żyjący i działający. Niech uczą nas jak pięknie żyć DZISIAJ, w takich a
nie innych warunkach harcerskich i polskich. Niech wyrażą, jak planują JUTRO
dla siebie i swego środowiska – w zgodzie z ideałami harcerskimi i jak
wyobrażają sobie POJUTRZE, które pewnie będzie należało do nas, młodych...
Nie wydawało mi się to trudnym zadaniem,
wręcz przeciwnie, miałam już na oku kilka postaci, które były/są autorytetami
dla mnie. Nie chciałam jednak monopolizować następnego numeru IGH i w
internetowych redakcyjnych dyskusjach przez cały listopad, grudzień, styczeń –
prawie codziennie namawiałam inne osoby do zaproponowania swoich autorytetów,
przeprowadzenia z nimi wywiadów, napisania o nich. Nie do uwierzenia – NIKT na
mój apel nie odpowiedział!! Redaktor naczelny zaś napisał: „mamy kryzys
autorytetów”...
Zgodziłabym się z nim, gdybym w swoim rozwoju
pozostała na etapie maturalnym – bez studiów i bez harcerstwa akademickiego,
krakowsko - podgórskiego, „erceżetowskiego”. Powtórzę: tam spotkałam osoby,
które COŚ we mnie zaszczepiły, od których przejęłam bądź pojedyncze elementy
zachowań bądź szersze spojrzenie na pewne sprawy, a nawet odwagę bycia sobą.
Osoby, dzięki którym odrobinę przybliżyłam się (tak myślę:)) do ideału harcerki i instruktorki.
Z drugiej jednak strony wszystkie te osoby,
moje autorytety, miały i mają swoje wady. Dostrzegałam to z czasem ja sama,
innym razem słyszałam krytyczne głosy innych. No i zastanawiałam się wtedy –
czy oni mogą być autorytetami?? Nawet się zniechęcałam – ileż można nad sobą
pracować, skoro osoby, które są już „hm” i „hR” i reprezentują bardzo wysoki
poziom wiedzy / umiejętności / postaw harcersko – instruktorsko – życiowych,
bywają – niejednokrotnie bardzo ostro – oceniani?? Czy tak samo było z
Andrzejem i Oleńką, Robertem, Agnes i Olave, Aleksandrem Kamińskim??
Nie wiem... Ale trzy rzeczy przynajmniej
wiem, będąc równocześnie „hm”, „hR” i „panią od anglika”:
1)
autorytet to nie ideał - to ktoś,
kto po prostu wcześniej zaczął i przy tym posiadł umiejętność uczenia się na błędach
2)
autorytet to wiedza, służba i
pokora w jednym
3)
autorytet najlepiej się weryfikuje
– i ustawicznie się weryfikuje – u podstaw, na samym dole, w pracy z drużyną
/ szczepem / uczniami...
Przyszła mi do głowy jeszcze jedna –
czwarta rzecz. Chyba nie można być jednocześnie autorytetem dla wszystkich...
Drodzy Czytelnicy! Macie autorytety?
Wierzycie w autorytety? Jesteście autorytetami? Napiszcie, jak jest z tym w
Waszym Harcerstwie. Jeżeli chcecie, to poczytajcie też (ku refleksji): http://pl.wikipedia.org/wiki/Autorytet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz