Nie wiadomo właściwie dlaczego i skąd w pewnym momencie pada hasło „feminizm”
i G. pyta B., czy ta uważa się za feministkę. B., wychodząc z założenia, że każda dyskusja ma sens dopiero wtedy,
gdy dyskutanci ustalą wspólnie podstawy, prosi G. o zdefiniowanie kluczowego hasła: „feministka”. G. nie daje się prosić i z wyraźną
uciechą definiuje: „Samiec twój wróg!”.
B. nie jest pewna, czy to żart, czy
może prowokacja, jednak w obu przypadkach jej kończąca dyskusję odpowiedź brzmi
tak samo: „Nie, za t a k ą feministkę się
nie uważam”. Ale G. dyskusji nie
kończy i udowadnia, że jednak chodzi o prowokację, zwracając się do B. słowami: „A jak WY FEMINISTKI
zapatrujecie się na sprawę....” – w tym momencie ręka rzeczonej
feministki odruchowo uderza głowę G.
pomarańczową aktówką, niejako dając tym samym dowód temu, czego się była
wyparła...
Tyle historia najnowsza, a teraz
moje przemyślenia:
♀ sytuacja kobiety w
Polsce jest niewątpliwie lepsza dziś, niż choćby 50 lat temu. Pralki automatyczne,
zmywarki i inne mechaniczne ułatwienia, możliwość robienia kariery zawodowej
(choć czasem przymus ekonomiczny...), że o prawach wyborczych nie wspomnę. Pytanie,
czy za tym wszystkim stoi prosty
szacunek do kobiety jako do człowieka? Owszem jesteśmy słabsze fizycznie
(na ogół), a Anita Lipnicka powiedziała kiedyś coś takiego: „Z feminizmu można
się śmiać, ale można też pomyśleć o tym, że w Polsce co trzy minuty bita jest
kobieta...” (ofiara męskiej frustracji? pijaństwa?) Słyszałam to w radio jakieś
dwa lata temu i możliwe, że od tego czasu coś się zmieniło: kobieta jest bita
co dwie minuty, albo co cztery... Jeżeli feminizm to próba sensownej, zaplanowanej pomocy kobietom – ofiarom przemocy,
to ja taki feminizm popieram.
♂ feministki w
krajach zachodnich obrażają się ponoć, kiedy mężczyzna całuje je w dłoń,
otwiera drzwi, przepuszcza przodem (mniejsza o jaskiniowy rodowód tego obyczaju),
odsuwa krzesło itp. Przyznam się, że ja osobiście bardzo lubię takie i podobne męskie
zachowania i odbieram je jako oznakę szacunku właśnie. Obrażanie się za ich przejaw
albo z kolei za brak – to trochę dziecinny pretekst do dyskusji obyczajowych i
demonstrowania poglądów. A może się mylę? Takiego feminizmu jednak nie
popieram.
♀ „Że możecie same po ulicach chodzić, koleją
jeździć, o czem chcecie, o rozumnych książkach, czy nierozumnych plotkach w
towarzystwie rozmawiać, wszystko to winnyście pierwszym radownicom, co wam
wśród szyderstw i wydziwiań drogę utorowały” (Narcyza Żmichowska, XIX w.).
To takie naturalne, że kobiety są dziś lotniczkami, motorniczymi, policjantkami,
komendantkami kręgów... Jeśli same chcą.
Warto pamiętać, że mężczyźni, choćby mieli na to wielką ochotę, nie dadzą sobie
sami rady z tym światem. I vice versa.
♂ „Głosami AWS oraz części UW i PSL Sejm
odrzucił projekt ustawy o równym statusie kobiet i mężczyzn. Dokonano tego aktu
w przeddzień Międzynarodowego Dnia Kobiet”... Czytam w „Polityce” (11/99) i
myślę, jak ma się najlepsza nawet ustawa do społecznej świadomości, do
mentalności? Czy powinna ją kształtować, czy z niej wynikać? Jeżeli to drugie,
to sądzę, że przyjdzie jeszcze czas na całkowite i faktyczne równouprawnienie
płci, jeżeli zaś to pierwsze...
Nie napisałam tego tekstu bynajmniej dlatego, bym miała naszym kręgowym
mężczyznom coś do zarzucenia. Przeciwnie, uważam ich za wspaniałych pod każdym
względem przyszłych mężów i ojców, cierpliwie znoszących naszą czasami bardzo
intensywną obecność w Diablaku. Ale ponieważ właśnie ja kojarzę się większości
z feminizmem (dlaczego?!!), chcę na wszelki wypadek określić się jasno w tej
sprawie. Jestem feministką, jeżeli
feminizm oznacza pogląd o bezwzględnej równości płci przy zrozumieniu
oczywistych pomiędzy nimi różnic. Zapraszam do wymiany poglądów.
Kobieta (i tak wszyscy wiedzą, o kogo chodzi...)
PS. Polecam przy
okazji omawianej tematyki esej A. Sapkowskiego (tak!!) „Świat króla Artura” (szczególnie rozdziały „Misterium miłości” i „Ginewra”),
wyd.Supernova, Warszawa 1995.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz