Odkąd pamiętam zwykłam sypiać na brzuchu (i tak się też opalać oraz
czytać książki ze zwiniętą w wałek poduszką pod brodą...), ewentualnie w
pozycji embrionalnej, a tu nagle kazali mi leżeć na plecach. Nie za wiele się
ruszać, najlepiej w ogóle i oddychać przez rurki (jak od napojów) umieszczone w
kącikach ust. Po chwili dziurki od nosa miałam szczelnie zatkane tamponikami z
chusteczek higienicznych, a na twarzy cienką, ale ściśle przylegającą do skóry
(bo na grubej warstwie supertłustego kremu) z takichże chusteczek pokrywę. Na
chwilę dano mi spokój – Basia z Adamem odeszli do pozostałych uczestników
zajęć, którzy w parach wykonywali opisane wyżej czynności – wstęp do zrobienia
odlewu własnej twarzy.
Ten moment był mi potrzebny, oswoiłam się bowiem
z zupełnie nową sytuacją, zaczęłam bardziej świadomie używać zmysłu słuchu. Słyszałam ostatnie, nieco
poddenerwowane szepty tych osób, które tak jak ja zaczynały być „ślepe” i
unieruchomione, a także kroki powracających do mnie prowadzących. Potem szelest
sproszkowanego gipsu budowlanego odmierzanego przez Basię. Plusk wody, kiedy
zaczęła go rozrabiać, udzielając jednocześnie spokojnym głosem instrukcji, jak
otrzymać najlepszą konsystencję. Zrobiło mi się chłodno – nie mogąc mówić, nie wiedziałam,
jak to okazać i tylko potarłam dłońmi przedramiona. Magda, która była wówczas
fotoreporterką, czuwała i po chwili poczułam na sobie bardzo przyjemny dotyk
jej sweterka. Do dziś pamiętam jego nieco szorstką, ale ciepłą fakturę.
Pomogło.
Gips był gotowy. Basia i Adam informowali
mnie o każdym swoim poczynaniu, mimo to poczułam się strasznie, kiedy chłodna
masa znalazła się na mojej twarzy. Lepka i ciężka. Do tej pory, chociaż miałam
zamknięte i pokryte ligniną oczy, odczuwałam cienie przesuwające się po mnie
czy błyski flesza, ale gips spowodował, że znalazłam się w świecie czerni. Absolutnej
i nieprzeniknionej. Wydawało mi się, że brakuje mi powietrza, że zaczynam się
dusić. Chciałam krzyknąć – nie mogłam. „Jeżeli jest coś nie tak – podnieś ręce”
– to Adam. „Wytrzymam!” – przemknęło mi przez głowę. Uspokoiłam się,
unormowałam oddech (błogosławione rurki!). Słyszałam gipsujących i
wspomagających ich Basię i Adama. Nie słyszałam gipsowanych.
Przestałam zdawać sobie sprawę z upływu
czasu. Przeszłam drugi kryzys – tym razem fizjologiczny. Ale wiedziałam, że nie
wolno mi się ruszać, jeżeli chcę mieć swoją przestrzenną i trwałą podobiznę.
Chciałam. Gips zastygał. Po trzydziestu minutach odlew był na tyle twardy, że
można go było ściągnąć. Odzyskałam wolność widzenia, poruszania się i mówienia.
Pierwsze kilka sekund było czymś wspaniałym! Potem z powrotem przyzwyczaiłam
się do swojej „normalności”. Odlew – kawałek zastygłej masy zachowujący wiernie
kształty mojej twarzy był jeszcze ciepły w środku. Wypełniła go kolejna porcja
gipsu, która następnie stała się rzeźbą - prawdziwą twarzą – taką jak popiersia
greckie w muzeach czy w parkach Jordana! Mogłam dotykać białych policzków,
wodzić palcami po chropawych odciskach powiek. Tak odbierałby moją twarz
niewidomy.
Zajęcia Basi i Adama, instruktorów Hufca
Kraków – Podgórze, noszą tytuł: „Poznaj siebie przez dotyk – uwypuklij lustro”.
Zostały przygotowane w ramach programu Odkrywcy
Nieznanego Świata na Światowy Zlot Harcerstwa Polskiego GNIEZNO 2000.
Mogłam je przeżyć na sobie podczas integracyjnego, „przedgnieźnieńskiego” Zlotu
Gniazda Chorągwi Krakowskiej w kwietniu tego roku i wiem jedno – były dla mnie
niezapomnianą przygodą (a przygoda to słowo – klucz w ONŚ!!), harcerską i – ludzką.
Nie opisałam całych zajęć, nie zdołałam też oddać ich atmosfery. Tu trzeba być
samemu. Zapraszam do Krakowskiego Domu – w sierpniu, w Bednarach. Basiu i Adamie – dziękuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz