W piątkowy
wieczór, u progu weekendu, zagościły w naszym domu dwie nowe książki. Przydział
czytelniczy dokonał się bez słów – W. zajął się troskliwie lekturą „Na
glinianych nogach”, mnie zaś całkowicie pochłonął „Język Trolli”. Mężczyzna
czyta książkę mężczyzny, kobieta czyta książkę kobiety – jakże staroświecko
idylliczny obrazek. Zasmuciło mnie zatem, że kiedy po skończeniu z Musierowicz
zabrałam się za wolnego już Pratchetta, chcąc powrócić w wiek XXI: czas
równouprawnienia, partner mój nie tylko nie wyraził chęci sięgnięcia po 15.
już tom Jeżycjady, ale wręcz w przekornym odruchu na swoim gadu-gadu zamieścił
taki oto komentarz: Chłopaki, nie czytajcie Musierowicz!![2] Tak, tak na moim
własnym (przynajmniej w połowie, jako rzecze intercyza) pececie!!
Czym tłumaczyć
fakt, że wielu lubiących książki facetów NIE ZACZNIE NAWET czytać czegokolwiek
autorstwa poznańskiej Autorki? Czyżby odstręczała ich kryjąca się za
okładkowymi wizerunkami dorastających pannic sugestia łzawych westchnień i
irracjonalnych zachowań? Drodzy Panowie, w takim razie proszę nigdy więcej nie
zgłaszać zażaleń w formie „nie da się zrozumieć kobiet”, skoro mając tak
wspaniały, wieloczęściowy przewodnik po ich duszach i marzeniach[3],
po prostu z niego nie korzystacie!
Jednakowoż,
gdybym w tym jednym zdaniu z wykrzyknikiem chciała zawrzeć opis fenomenalnych (także w sensie sprzedanych setek tysięcy egzemplarzy, co w kraju
nad Wisłą może zadziwić) książek Małgorzaty primo voto Barańczak, wyrządziłabym
Wam, czytelnicy obojga – mam nadzieję – płci, nienaprawialną krzywdę. Dlatego
też poniżej zamieszczam porównanie „Języka Trolli” z „Na glinianych nogach”,
którym pragnę udowodnić, że zarówno Pratchett, jak i Musierowicz, to
najczystsza klasyka wielkich Autorów.
Punkt pierwszy, czyli PODOBIEŃSTWA:
· Oba porównywane tomy należą do
większych całości: sagi świata Jeżyc, uroczej poznańskiej dzielnicy oraz sagi
Świata Dysku, czyli alternatywnego kosmosu. Każda z nich jest na swój sposób
fantastyczna (tak, zwę Jeżycjadę fantastyczną; sami powiedzcie, czy
realistyczne jest, aby w Polsce XX/XXI wieku naprawdę istniała TAKA rodzina,
jak Borejkowie??).
· Każda z tych dwu książek jest w
ramach swojego cyklu wyjątkowa: „Język Trolli” po raz pierwszy opowiada o
poznańskim mikroświecie z perspektywy chłopaka, nie przypadkowego jednak dziewięciolatka, ale syna Idy Sierpniowej, wnuka
Kalamburki, brata Łusi, siostrzeńca Gaby, Nutrii i Pulpy, kuzyna Pyzy i Tygryska,
itd. Z kolei dwudziesta któraś książka Pratchetta zajmuje się istotą
zupełnie nieludzką, a nawet nieżyjącą i jednocześnie nieumarłą. Może to
wyjątek, a może precedens?
·
Owi główni bohaterowie są do
siebie dosyć podobni: Józio – Pepe, milczący „rozbudowujący się w głąb”
introwertyk oraz Golem, który konstrukcyjnie nie posiada narządów mowy. Obaj są
inteligentni, szlachetni, odpowiedzialni; obu udaje się pod koniec opowiadanych
historii sklecić ładne parę zdań, i to jakich zdań! (zaciekawionych czytelników
uprasza się o osobiste przeczytanie książek; my tu bowiem spoilerów ani nie
uprawiamy, ani też nie zasiewamy:)
· Wspomnianą już idyllę polskiej
rodziny Borejków (westalką = menedżerką tego ogniska jest Babcia Mila,
charyzmatycznym acz niezaradnym patriarchą zaś Dziadek Ignacy) możemy porównać
z sielanką nie tylko międzyrasowego, ale nawet międzygatunkowego pojednania
dokonanego za sprawą Kapitana – Króla Marchewy. Czyż jego dziecięca wiara w
zwycięstwo dobra nie odpowiada dokładnie ewangelicznemu duchowi zawartemu u
Musierowicz?
· Nie myśl jednak, Drogi Czytelniku,
że którakolwiek z tych książek przypomina kazanie. Nic bardziej błędnego! Humor
nie do wydestylowania z języka, komizm sytuacji, oryginalny dowcip wynikający z
„efektu zaskoczenia”, komentarze obracające w żart trudne nieraz decyzje... Tak
Musierowicz, jak i Pratchett są w tym mistrzami (słowa – klucze: żarówka,
idiom, dzieńdobry dzieńdobry, chleb i płeć
krasnoludów, napięcie przedpełniowe, ognioodporny ceramiczny ateista, itd. itp.
etc.).
· Jakkolwiek to zabrzmi, muszę
napisać: w obydwu tych dziełach mamy do czynienia z kobietą z ruchomym
futrem... Obie te kobiety miewają problemy z niektórymi częściami garderoby;
więcej nie powiem. Aha, jedna chciała odejść, ale nie odeszła; druga nie chciała,
lecz musiała i odeszła:( Mam jednak nadzieję, że wróci!
·
Dwie inne kobiety wyraziście
manifestują bunt: Laura Tygrysek oraz Cudo Tyłeczek. Każda groźna na swój
sposób, ale jednocześnie gwałtownie potrzebująca prawdziwego uczucia i zdrowego
poklasku.
· Następna rzecz, która się z
poprzednimi wiąże, to sugestia nadchodzącego młodego pokolenia: już to dzieci,
już to, hmmm, szczeniaków...
· Znacząca obecność łaciny, czy to w
komentarzach Ignacego seniora oraz Ignacego Grzegorza juniora, czy też w herbarzu
Królewskiego Kolegium Heraldycznego, to kolejna prawidłowość, nie tylko łącząca
obie książki, ale i przypominająca o wspólnych korzeniach naszych i waszych...
· Wegetarianizm: dla kogoś, kto od
dobrych kilku lat czuje się dyskryminowaną mniejszością kulinarną, każda
wzmianka o wegetarianizmie w literaturze, a jeszcze w dobrej i poczytnej
literaturze, to jest TO!
· Cena: Pratchett mniej więcej po 26,00
PLN, Musierowicz takoż. Ilość stron: odpowiednio 302 oraz 208. Ilość egzemplarzy,
czyli nakład: ponad 10 000 dla MM oraz
„każdy kolejny nakład większy od poprzedniego” dla TP. Czyżby jednak mieli
jakiś wspólny rynek?:)
·
Wszechogarniający optymizm i
„miłujący krytycyzm” wobec problemów na styku: ludzie – ludzie, ludzie –
cywilizacja, ludzcy nieludzie – nieludzcy ludzie; być może mniejsze niż w
pierwszych tomach obu cykli (o, masz! Kolejne podobieństwo?!), ciągle jednak
dominujące.
Punkt drugi, czyli RÓŻNICE
(których
jest wedle mnie zdecydowanie mniej, ale może to i one decydują o różnych
odbiorcach?):
·
Różne rekwizyty: ogólnie w Świecie
Dysku do porządku dziennego (a zwłaszcza nocnego) należą rozliczne walki, broń,
trucizna, arszenik, a w tej książce szczególnie samobójstwa golemów, Vimesa
problemy z alkoholem, nieludzkie istoty i istnienia, niewiarygodna nobilitacja
Nobbsa, itd. W świecie Jeżyc zaś tradycyjnie prym wiodą książki, dysputy
moralno – filozoficzne (tak, pojawia się wreszcie słowo „seks”, ale kontekst
zupełnie rozbija argumentację wszystkim krytykującym do tej pory jego brak),
antytelewizja/antypopkultura.
·
Różne semantycznie i gramatycznie tytuły,
aczkolwiek oba są wiele mówiące i znajdujące szerokie skojarzenia: „Język Trolli” to po pierwsze sposób
wyrażania się bohaterki tytułowej, Trolli Stanisławy, czyli muzyka i śpiew oraz
wibrujące iskierki śmiechu we wszystkim, co mówi, a mówi ona wtedy, kiedy
rzeczywiście ma coś do powiedzenia. To zjednuje jej praktycznie wszystkich
słuchaczy. Trolle to też synonim pewnego gatunku mężczyzn, który najpierw bije,
potem myśli. Zaskakujące, że i ten język – można rzec język ciała – w niektórych
sytuacjach komunikacyjnych sprawdza się znakomicie. Prawdopodobnie jednak tylko
wtedy, kiedy uczestnikami dialogu są młodzi chłopcy, tacy jak Ignaś czy Józinek. „Na glinianych nogach” owszem, kojarzy się z ZSRR czy nawet
dzisiejszą Rosją, czyli kruchym choć kolosalnym wybrykiem natury, albo raczej
ułomnym produktem ludzi wierzących, że „byt określa świadomość”... W tym
jedynym przypadku na szczęście to świadomość określiła byt Funkcjonariusza Dorfla.
Nic więcej nie powiem, enter!
Cóż mogę napisać na zakończenie – jeśli
jakiegokolwiek chłopaka / mężczyznę / faceta / trolla przekonałam niniejszym do
przeczytania choćby pierwszych 3 kartek dowolnej książki Musierowicz (jednym
słowem do dania Jej szansy), uznam to za olbrzymi sukces. A jeśli nie – trudno.
I tak sama będę Ją często cytować i na Niej się wzorować.
A tak na marginesie proponuję krótki konkurs
– w której z książek MM znajduje się epizod harcerski?? Odpowiedzi proszę
zamieścić w komentarzach; jeżeli będą prawidłowe, to i nagrody się znajdą!
[1] Kolejność w tym prostym łańcuchu skojarzeń
nie ma żadnego znaczenia i zawsze można ją odwrócić.
[2] Nie widząc konieczności upubliczniania
naszych małżeńskich dialogów swoją subtelną odpowiedź zamieściłam w wygaszaczu
ekranu. I niech tam zostanie.
[3] Niektórzy nawet we własnej (intercyza!) bibliotece;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz